niedziela, 12 października 2014

Do lądu daleko...

Wyobraź sobie, że płyniesz już czwartą godzinę statkiem po rzece. Wokół kręci się mnóstwo ludzi, statek jest naprawdę wypchany po brzegi. Wszyscy z wielkimi bagażami. Na dole stoją torby z zakupami, pełne różnych rzeczy kartony, klatki z popiskującymi kurczakami, wózki dziecięce. Niektórzy pasażerowie, siedzący na wygodnych ławkach (szczęściarze!) drzemią, czytają, słuchają muzyki, rozmawiają. Inni, tak jak ja, z uwagi na niewygodne miejsce siedzące lub jego brak, kręcą się tam i tu. Chodzą z góry na dół, stoją na burcie, patrzą na rzekę i właściwie niezmienny od początku podróży krajobraz: rzeka, szuwary, ptaki, co jakiś czas pojawia się mała wioska-osada i motorówki, które są jedynym środkiem transportu w tym miejscu. Po drodze statek zatrzymuje się zaledwie kilka razy. Na szczęście przed chwilą się rozchmurzyło. Wsiadaliśmy na pokład w strugach deszczu, ale teraz robi się ciepło i słonecznie. Wychodzę na burtę i łapię ciepłe promienie czerwcowego słońca. Słodkawo-mulisty zapach rzeki odurza mnie, wypełnia nozdrza i przenika aż do głębi. A więc to tak pachnie Delta Dunaju. 




Wraz z kolegą, z którym tu jesteśmy, mamy szczęście. F. spotyka przypadkiem swojego znajomego – mnicha pochodzącego z jego rodzinnej miejscowości. Parinti (rum. ojciec o zakonniku) zaprasza nas do siebie, tzn. do swojego monastire, który postawił w sercu Delty. Jest to godzinę drogi od Suliny, wsi, w której pierwotnie planowaliśmy się zatrzymać i która leży już nad Morzem Czarnym.

A więc Parinte zabiera nas do siebie. Po drodze zabieramy jeszcze jednego pasażera, który z miejsca podbija moje serce – mowa o ogromnym psie Maksie. Płynąc a casa (do domu) płoszymy stada dzikich kaczek, kilka wodnych żółwi, po niebie szybują pelikany. Dookoła rozlega się kumkanie żab. Czy ja jestem w raju? 




 Siedzący obok mnie Maks chyba uznał mnie już za przyjaciela, o czym świadczy fakt, że właśnie miażdży mi obie nogi sowim czterdziestokilogramowym ciałem, ziejąc do tego radośnie. Parinte po drodze opowiada o katorżniczej pracy, jaką musiał włożyć w budowę monastire w tak trudnodostępnym miejscu, jakim jest Delta. O transporcie ton cementu i innych materiałów budowlanych na łódce.  O tym, że prace budowlane mogły przebiegać tylko wiosną i jesienią, ze względu na trudny klimat Delty. O niewyobrażalnych ilościach komarów (no dobrze, teraz, szczerze mówiąc, już sobie wyobrażam). O wieczornym wyciu szakali, których odgłosy przypominają płacz dziecka. O dzikich koniach, których tętent czasem słychać z drugiej strony kanału.

I przede wszystkim o ludziach, mieszkańcach Delty. Tych, którzy zdecydowali się pozostać i żyć tutaj. Głównie mowa o starszych ludziach, ponieważ młodszych jest coraz mniej. Nie widząc dla siebie przyszłości w Delcie, wyjeżdżają, najpierw na studia do Konstancy (w większości), a potem już tam zostają. I wpadają z odwiedzinami do dziadków czy rodziców kilka razy w roku. Życie tutaj jest ciężkie i wymagające, to pewne. Wielką nadzieją jest coraz lepiej rozkręcający się biznes turystyczny. Ale z tym trzeba być ostrożnym i rozważnym – masowa turystyka zniszczy to miejsce.

Po jakiejś godzinie dopływamy na miejsce.



  





 Rozpakowujemy bagaże, robimy ,,obchód’’ okolicy po czym zaczynamy przygotowywać kolację. Na stole króluje – cóż by innego – ryba. Jako wegetarianka już wiem, że najbliższe kilka dni będę trudne. Wieczór spędzamy rozmawiając i popijając domowej roboty wino na werandzie odgrodzonej moskitierą. Na zewnątrz jest niesamowicie: światło dają tylko liczne gwiazdy, słychać głośne bzyczenie krwiożerczych komarów przy moskitierze i przyprawiające o ciarki, płaczliwe wycie szakali gdzieś daleko.




poniedziałek, 12 maja 2014

Wiosna, ach to ty!

Kolejna porcja wiosennych zdjęć z Rumunii:) 

Pierwszego maja nad Morzem Czarnym oficjalnie rozpoczęto sezon kąpielowy. Sczególnym miejscem na wybrzeżu jest, leżąca tuż przy granicy z Bułgarią, mała miejscowość Vama Veche. Co roku, w weekend majowy, odbywa się tu wielki festiwal, na który przyjeżdżają ludzie z całego kraju jak i z zagranicy. Setki namiotów na plaży i pobliskich campingach, wielka impreza 24h na dobę - tak możnaby w opisać to miejsce. 

 





Kolejne zdjęcia zostały zrobione w różnych wsiach w regionie Mołdawii (jest to jeden z regionów Rumunii). (http://pl.wikipedia.org/wiki/Mo%C5%82dawia_(kraina_historyczna)) M.in. w tzw. ,,polskich wsiach" na Bukowinie, o których napiszę oddzielnego posta. Sielanka na całego! :)















Widoczne na zdjęciu jezioro o dziwnym kolorze to Lacul Roșu (Czerwone Jezioro). Swoją nazwę zawdzięcza obecnym tam tlenkom i wodorotlenkom żelaza. W jeziorze widać pnie zatopionych w 1837 roku drzew, które wystają znad tafli wody. 






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...